|
47 Dolnośląski Zlot PTP PTTK w Lubaniu
W dniach 23 - 24 października 2011 roku w Lubaniu odbył się 47. Dolnośląski Zlot
Przodowników Turystyki Pieszej PTTK. Organizację Zlotu powierzono działaczom z Lubania nie bez
przyczyny. Zarówno Oddział PTTK jak i Oddział Łużycki PTSM w Lubaniu znane są z
organizowania corocznie wielu dużych imprez turystycznych. Ponieważ wielu z działaczy należy do
obu tych organizacji nie ma nic dziwnego, że współpracują oni ze sobą. Daje to bardzo pozytywne
rezultaty, czego mogliśmy doświadczyć podczas imprezy. Myślę, że wszyscy chcieliby mieć tak
zgrany zespół jakim dowodził Komandor Zlotu, Henryk Sławiński. A wbrew pozorom tegoroczni
organizatorzy wcale nie mieli łatwego zadania. Chodzi głównie o nadmiar walorów krajoznawczych
zgromadzonych na tym terenie. Nie jest bowiem łatwo rezygnować z ich pokazania, a niestety brak
było czasu by zobaczyć wszystko.
Gdy tylko dotarliśmy na miejsce zbiórki zostaliśmy obdarowani materiałami zlotowymi, w
tym pięknym wydaniem "Vademecum historii Górnych Łużyc", przekazanym przez Południowo-
Zachodnie Forum Samorządu Terytorialnego "Pogranicze". Mimo, iż było nas ponad pięćdziesiąt
osób, spokojnie pomieściliśmy się w Sali konferencyjnej Galerii Łużyckiej, gdzie zaprezentowano
nam film ukazujący rewitalizację miasta Lubań. Dowiedzieliśmy się jakie zniszczenia dla miasta
przyniosły ostatnie działania wojenne. Pokazano nam jak na przestrzeni lat zmieniał się wygląd
zabudowy miejskiej. Jednak najważniejszym było podjęcie w roku 1992 uchwały o rewitalizacji
starego miasta. To właśnie dzięki tej odważnej decyzji przywrócono do życia pusty plac wokół wieży
kramarskiej. Przybywający tu dzisiaj turyści nawet nie pomyślą, że te pięknie odbudowane
kamieniczki są dziełem ostatnich lat. W całym mieście do dnia dzisiejszego odbudowano dzięki
prywatnym inwestorom ponad 80 kamieniczek. Aby jednak nie zatracić podstawowego ducha
odbudowy wszystkie obiekty, a właściwie ich kształty, nadzorowane były przez odpowiednie służby.
Dlatego ostateczny efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Pewnie każdy się z tym zgodzi, że obecny
wygląd zabudowy Lubania jest godny pozazdroszczenia. Władze miasta patrzą jednak także w
przyszłość. Bo przecież aby organizm miejski funkcjonował sprawnie trzeba podejmować działania w
wielu różnych dziedzinach życia. Dlatego wybudowano tu największą w kraju kotłownię, w której
opałem jest słoma. Pochodząca z niej energia cieplna daje 40% zapotrzebowania na nią. Działa tutaj
Miejski Dom Kultury. Na Kamiennej Górze wybudowano amfiteatr. Przy Gimnazjum Miejskim nr 3
im. Euroregionu NYSA funkcjonuje Hala Sportowa MOSiR i Kryta Pływalnię "Laguna".
Po otrzymaniu takiej dawki wiedzy o mieście przywitał nas Burmistrz Pan Arkadiusz
Słowiński, który wyraźnie dał nam odczuć, iż jesteśmy tu mile widzianymi gośćmi. Przyznał on, że
kiedyś sam brał udział w różnych rajdach a nawet prowadził wycieczki. Dowiedzieliśmy się, że
osiedlowe koło PTTK nr 35 otrzymało medal "Za zasługi dla Miasta Lubań". Wyróżnienie to jest
docenieniem roli jaką odgrywają działacze Towarzystwa dla miasta, dla jego mieszkańców i w końcu
ukazuje ich pozycję w Lubaniu. A przecież ludzie ci wszystko co robią czynią społecznie. Cieszy
zatem fakt, iż władze miasta dostrzegają ich pracę i że podejmowane przez nich wysiłki przynoszą
pożytki dla mieszkańców, zwłaszcza dla tych najmłodszych. Trzeba bowiem wiedzieć, że wiele imprez
organizowanych przez Oddział PTTK "Pogórze Izerskie" i Oddział Łużycki PTSM kierowanych jest
właśnie do tej grupy wiekowej. A rok 2011 został ogłoszony Rokiem turystyki Rodzinnej w PTTK.
Tak jak już wspomniałem przygotowano dla nas wiele atrakcji turystycznych zatem nie
ociągając się wyjechaliśmy w teren by podziwiać obiekty większe i mniejsze, ciekawe i
wprowadzające nas w zdumienie. Pierwszy taki obiekt, nazywany Łużyckim Wawelem znajduje się w
Nawojowe Łużyckim. Jest nim renesansowy dwór wzniesiony pod koniec XVI wieku przez
Christopha von Tschirnhausa, który sam go zaprojektował. Dzisiejszy stan tego obiektu jest delikatnie
mówiąc nieciekawy. Dobrze stało się, iż w latach sześćdziesiątych XX wieku odbudowano tu
zniszczone skrzydło i zamieniono je na kościół. Pewnie uratowało to przed zniszczeniem
dwukondygnacyjny krużganek z loggią wspartą na toskańskich i jońskich kolumnach. To właśnie
umieszczone tutaj kartusze herbowe są celem licznych wycieczek. Ciekawym jak i tajemniczym
obiektem jest umieszczony obok stary dzwon. Miłośnicy krzyży pokutnych mogli zobaczyć jeden
obiekt stojący w miejscu, w którym kiedyś istniał kościół ewangelicki. Niestety świątynia nie
zachowała się do naszych czasów. Za to przy drodze znajduje się słup milowy będący pozostałością po
kursującej tędy poczcie saskiej. Na podkreślenie zasługuje fakt iż jest to jedyny tego typu obiekt
zachowany na swoim historycznym miejscu usytuowania. Dla niewtajemniczonych podam, że słupy
milowe posiadały odpowiednią numerację. Były to cyfry dzielące się przez cztery. Także drogi przy
których stały słupy milowe posiadały swoją odrębną numerację.
Nowogrodziec to miasteczko jakby zapomniane przez wszystkich, a przecież nie tylko posiada
ono bardzo długą bo liczącą ponad 800 lat historię ale także niezliczoną ilość ciekawych obiektów. Do
najcenniejszych należą: ruiny klasztoru Sióstr Marii Magdaleny od Pokuty, kościół św. Piotra i Pawła
czy plebania. Początki klasztoru sięgają pierwszej ćwierci XIII wieku kiedy to Św. Jadwiga Śląska
sprowadza tutaj zakonnice. Trzeba wiedzieć, że obowiązywały wtedy w klasztorze bardzo surowe
reguły. Siostry musiały zachować milczenie, spały na pryczach z sianem mając do dyspozycji
wełniany koc. Przyjmowano wtedy do klasztoru panny, które trzeba było przywrócić na dobrą drogę.
Jednak gdy zaczęto przyjmować kobiety z dobrych domów wnoszące ze sobą bogate posagi życie
wymusiło niejako złagodzenie stosowanych dotąd zasad. Po kasacie i przejęciu zabudowań
klasztornych przez państwo obiekty te były wykorzystywane przez liczne urzędy i instytucje.
Początek końca zabudowań przypadł na 1945 rok kiedy to zostały uszkodzone wskutek prowadzenia
działań wojennych. Jednak ostatecznie popadły one w ruinę już po wojnie. Wspomniany kościół
Świętych Apostołów Piotra i Pawła wzmiankowano już na początku XIII wieku, jednak obecny obiekt
wzniesiono pod koniec wieku XVIII. Wystrój świątyni to dzieła między innymi artystów pracujących
wcześniej w Krzeszowie. Tuż obok kościoła znajduje się budynek plebani. To właśnie w nim urodził
się Józef Schnabel. Od kilku lat odbywają się w Nowogrodźcu festiwale muzyczne a w planie jest
utworzenie centrum muzycznego imienia tego wybitnego kompozytora i muzyka. Ma ono powstać na
bazie ruin klasztoru. Ciekawą historię ma ratusz w Nowogrodźcu. Tak naprawdę obiekt ten
wzniesiono dopiero w 1795 roku, gdyż poprzednie budowle były niszczone przez pożary. Działo się
tak aż trzy razy. Obok znajduje się kamienna fontanna wykorzystana wtórnie jako baza pod
przeniesiony w to miejsce pomnik św. Jana Nepomucena. Zauważymy tutaj bardzo ładne
przedstawienie zrzucenia Nepomucena z mostu Karola do Wełtawy. Sam pomnik nie posiada
gwiazdek wokół głowy świętego. Są one jednak widoczne jako wyłaniające się z wody. Na
pozostałych przedstawieniach mamy sceny namawiania Nepomucena do złamania tajemnicy
spowiedzi oraz samej spowiedzi.
Bardzo ciekawą informacją o jakiej się dowiedzieliśmy jest ta, że to Nowogrodziec był swego
czasu największym centrum garncarstwa, a nie uważany za takie Bolesławiec. To właśnie w
Nowogrodźcu było prawie zawsze dwa razy tyle zakładów garncarskich, jednak położony na uboczu i
zbyt mało przedstawiany nigdy nie był uważany za takie centrum jak Bolesławiec. Można powiedzieć,
że toczyła się tu swoista rywalizacja między rzemieślnikami. Najpierw w 1753 roku Jan Bogumił
Joppe wykonał w Bolesławcu garniec o wysokości 2,5 metra i obwodzie 3,24 metra (w 1800 roku
oglądał go prezydent USA John Quincy Adams). Następnie August Franke z Nowogrodźca wykonał
garniec mierzący 2,85 metra wysokości i pojemności 3708 litrów. Stało się tak dokładnie w stulecie
wykonania Wielkiego Garnca w Bolesławcu. Następnie z okazji 700-lecia Nowogrodźca wykonano
kolejny, jeszcze większy garniec, na którym umieszczono tekst: "Największy garniec na świecie.
Wykonany w jubileusz 1933 roku przez Georga Buchwalda. Pojemność 8702 litry." Niestety
zniszczono go w 1945 roku i tak jak pozostałe zachował się tylko na starych rycinach. A szkoda.
Najdziwniejszą informacją jaką dowiedzieliśmy się była ta o nawiedzeniu miasta przez dżumę
w roku 1527 kiedy to poza zakonnicami przeżyło tylko 6 (słownie: sześć) osób. Aż trudno to sobie
wyobrazić. Ufundowano wówczas, jako wotum nowy kościół i złożono ślubowanie, że mieszkańcy od
tej pory będą żyć godnie tak by zaraza nie odrodziła się. Uważano bowiem ją za karę bożą. Od tamtej
pory przez wiele lat odnawiano ślubowanie i zaraza nie nawiedziła już więcej Nowogrodźca.
W Bolesławicach odwiedziliśmy cmentarz, na którym 27 lipca 1813 roku poświęcono pomnik
upamiętniający księcia Michaiła Kutuzowa. Tak się złożyło, że uważany za autora klęski wojsk
Napoleona w kampanii rosyjskiej książę smoleński, zachorował i zmarł w Bolesławcu. Jego zwłoki po
zabalsamowaniu przewieziono do Petersburga. Natomiast wnętrzności złożone w cynowej trumience
(w przekazach przemieniły się one w serce feldmarszałka) zostały pochowane na wzgórzu w miejscu
gdzie później wzniesiono oglądany przez nas pomnik. Wykonano go w formie niewysokiej
przełamanej kolumny przewiązanej dębowym wieńcem będącym symbolem wieczności. Umieszczone
tu napisy w języku rosyjskim i niemieckim w tłumaczeniu mówią, że Książę Kutuzow Smoleński
zasnął snem wiecznym 28 IV 1813 roku.
Z braku czasu w samym Boles awcu obejrzeli ł śmy tylko kamienny wiadukt kolejowy
zbudowany w 1846 roku. Było to wówczas tak ważne wydarzenie, że uroczystości otwarcia mostu
dokonał sam król pruski Fryderyk Wilhelm IV a jego architekt, Fryderyk Engelhardt Gansel, został
odznaczony Orderem Czerwonego Orła. Budowla ta będąca jednym z najciekawszych zabytków
techniki ma 490 metrów długości i wsparta jest na 36 filarach. Od roku 2006 jest ona oświetlana po
zapadnięciu zmroku i można zauważyć jak wielu kierowców zatrzymuje się na poboczu by nacieszyć
oczy tym niepowtarzalnym widokiem.
Zupełnie innym obiektem okazał się zamek w Kliczkowie, który obecnie pełni funkcje
Centrum Konferencyjno - Wypoczynkowego. Oczywiście jest on udostępniany dla turystów, jednak z
pewnymi ograniczeniami. Po obiekcie oprowadzał nas stosownie ubrany jegomość trzymający etat
kata. Widać, że jest on bardzo przywiązany do swoich zabawek, bo na grzeczną propozycję
poniesienia topora tylko mocniej zacisnął na nim swoje dłonie. Oprócz pobieżnej historii zamku
dowiedzieliśmy się od niego wiele ciekawych rzeczy o bractwach rycerskich jakie wyrastają ostatnio
jak grzyby po deszczu. Bo na przykład jak rozpoznać czy mamy przed sobą prawdziwego rycerza.
Otóż okazuje się, iż rycerz pasowany nosi przy butach ostrogi. A ze względu na małą ich ilość w
ogólnym stanie rycerstwa jest to elita. Największą ciekawość wzbudziła jednak drewniana budowla na
dziedzińcu. Okazała się nią altanka nazywana Grzybkiem, która służyła do wieszania upolowanej
zwierzyny. Aby jednak, zwłaszcza w lecie, nie dobierały się do niej muchy doprowadzono tutaj
wymyślny system zraszający dzięki któremu powstawała kurtyna wodna uniemożliwiająca muchom
przedostanie się do mięsiwa.
Gdy opuszczaliśmy zamek oprowadzający nas poprosił by ktoś przytrzymał drzwi. Zaraz
znalazła się uczynna koleżanka pilnująca by drzwi nie przycisnęły wychodzących. Ponieważ dobry
zwyczaj każe nagradzać za pracę wsunąłem do jej ręki 2 złote. Zobaczyłem wtedy na jej twarzy
najpierw zaskoczenie, później zdziwienie, jakby nie wiedziała o co chodzi. Po chwili spojrzała ona na
monetę w dłoni i wtedy już nie byłem pewny czy jej zdziwiony wyraz twarzy nie był spowodowany
przypadkiem zbyt małym nominałem jaki użyłem do tego celu. Na szczęście pani okazała się
wyrozumiała a po jakimś czasie żartowała sobie z tego co ją spotkało. Może byłoby inaczej gdyby inni
poszli w moje ślady?
Na szczęście mogliśmy wkrótce odpocząć w Domu Kołodzieja, który jako jeden z ostatnich
obiektów w Wigancicach Żytawskich, został przeniesiony do Zgorzelca. Dokonała tego pani Elżbieta
Lech - Gotthardt lokując w nim restaurację. Patrząc na ilość gości tu przebywających chyba warto
było ponieść ten wysiłek. Po poczęstunku przenieśliśmy się do domu Jakuba Boehme, gdzie mogliśmy
zapoznać się z jego życiem. Bo o tym, że był on człowiekiem wybitnym nikogo dzisiaj nie trzeba
przekonywać. Ale wszystkich ciekawi zawsze jak to możliwe by ze zwykłego szewca wyrósł taki
myśliciel. W Muzeum Łużyckim mieliśmy możliwość obejrzeć wystawę poświeconą repatriantom
przybyłym tutaj po II wojnie światowej. Gdy otwierano tą wystawę jakiś czas temu zorganizowano
przemarsz ze stacji kolejowej do muzeum. Uczestniczący w nim przebrani byli w stroje z tamtych
czasów i swoim wyglądem wzbudzali niezłe zainteresowanie wśród mieszkańców, którzy widzieli ich
na trasie przemarszu. Przebywając na moście Staromiejskim znowu dowiedzieliśmy się od
prowadzącej o tajnym korytarzu prowadzącym pod Nysą. Widać, że jest to temat bardzo chętnie
poruszany. Może warto by wreszcie wyjaśnić te informacje? Ze względu na brak czasu w
ekspresowym tempie zwiedziliśmy jeden z najładniejszych, jeśli nie najładniejszy , obiekt w
Zgorzelcu, czyli Miejski Dom Kultury albo Górnołużycką Halę Chwały. W różnych czasach bowiem
różnie nazywano ten sam obiekt. Z czasów nam bliższych to właśnie tutaj w roku 1950 podpisano
"Układ Zgorzelecki" regulujący granice na Odrze i Nysie Łużyckiej. Mówi o tym tablica
zamontowana na ścianie budynku.
Będąc w Zgorzelcu nie można ominąć miejsca szczególnego, miejsca na którym pochowano
kilka tysięcy młodych ludzi, którzy zginęli walcząc o Polskę jako żołnierze 2 Armii Wojska Polskiego.
I nie ważne co się mówi w ostatnim okresie o toczonych pod koniec wojny bojach, bo ci którzy tu
spoczywają nie ponoszą odpowiedzialności za decyzje podejmowane na wyższych szczeblach. Oni już
ponieśli konsekwencje nieumiejętnie prowadzonej batalii oddając to co mieli najcenniejszego - swoje
życie. Uczynili to bo walczyli o naszą Ojczyznę. Dlatego należy im się szacunek. Na cmentarzu
początkowo znajdował się obelisk umieszczony centralnie, jednak później wzniesiono tutaj nowy
pomnik. Jest to olbrzymich rozmiarów orze z rozpostartymi ł skrzydłami. Kiedyś kolo dworca
kolejowego Zgorzelec Miasto stała miniatura tego pomnika, jednak wiele lat temu znikła z krajobrazu.
Do Henrykowa Lubańskiego dojechaliśmy tuż przed zmierzchem. Mimo opóźnienia okazało
się, iż ksiądz Jan Marciniak wraz z wiernymi poczekali z rozpoczęciem mszy na nas. Było to bardzo
mile zwłaszcza, że msza odbywała się w naszej intencji. Muszę przyznać, ze przyjemnie słuchało się
słów księdza Marciniaka, gdyż okazał się on posiadaczem bardzo donośnego a przy tym wyrazistego
głosu. Do tego z wielką wprawą odprawił mszę w wydaniu turystycznym, czyli zawierającą wszystko
co powinno być przekazane a jednocześnie w o wiele krótszym czasie. Po mszy gospodarz
zaprezentował nam posiadaną wiedzę na temat historii kościoła i parafii i mogliśmy jeszcze, chociaż
już po ciemku, podejść do najstarszego drzewa w Polsce - 1300 letniego cisa. Samo drzewo
oglądaliśmy błyskając fleszami aparatów fotograficznych. Niestety nie udało nam się dojrzeć, czy są
jeszcze na pniu widoczne ślady od cięć szablami jakie cis przeżył gdy bawiły tu wojska francuskie.
Zobaczyliśmy za to młode drzewka posadzone przy drodze dojściowej. Z tabliczek jakie przy nich
umieszczono dowiedzieliśmy się, że są to nasadzenia dokonane przez znanych Henryków biorących
udział w organizowanych od kilku lat zlotów osób o tym właśnie imieniu. Dzień ten uważany jest za
dzień imienin cisa henrykowskiego. Jako ciekawostkę podam fakt wykonania przez nowego wójta
pieczątki, którą turyści będą mogli potwierdzać swój pobyt tutaj. Będzie ona dostępna w domu po
drugiej stronie szosy.
Po zakwaterowaniu w Hotelu "Tęcza" (byliśmy mile zaskoczeni standardem tego obiektu)
rozpoczęliśmy naradę, bo trzeba wiedzieć, że Zlot to nie tylko zwiedzanie, to także praca, bywa że
ciężka. Spóźniony Komandor Honorowy Zlotu, Henryk Antkowiak, tradycyjnie otworzył Zlot,
pukając trzykrotnie laską zlotową, którą na koniec imprezy przejmą organizatorzy przyszłorocznej
imprezy. Prezes oddziału PTTK "Pogórze Izerskie", Kol. Monika Polerecka Chawchunowicz,
przybliżyła nam nieco Oddział w Lubaniu. Jego historia ma już ponad pół wieku. Dowiedzieliśmy się
jakie imprezy są organizowane przez skupionych tu działaczy, jaką oddział dysponuje kadrą społeczną
i jakie plany snuje na przyszłość. Jak się okazuje mimo ciężkich czasów nie jest źle, zwłaszcza biorąc
pod uwagę współpracę z PTSM i władzami miasta Lubań.
Dalszą część spotkania poprowadził Przewodniczący Dolnośląskiego Zespołu Turystyki
Pieszej, Henryk Antkowiak. Podczas tej części narady omówiono sprawy przodownickie. Chodzi o
wyróżnienia dla najlepiej działających społeczników, przedłużanie ważności legitymacji
przodownickich oraz ustalenie kalendarza imprez pieszych planowanych w roku przyszłym. Zdano
także relacje z imprez tegorocznych. Dla wielu było to miłe przypomnienie, gdyż większość z
obecnych na sali uczestniczyła w przynajmniej jednej z nich. By pokazać wszystkim, że ich praca jest
doceniana i zauważana, uhonorowano Elę Łobacz - Bącal z Żar oraz Zbyszka Burzały z Ostrowa
Wielkopolskiego. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, ale zgodnie z podjętą wcześniej uchwałą,
nie odbyły się podczas Zlotu egzaminy przodownickie. Jest to podyktowane brakiem czasu, a przecież
egzaminy to sprawa niezwykle poważna i muszą odbywać się w odpowiedniej atmosferze.
Ustalono, ze w roku 2012 zorganizowane będą następujące imprezy:
Wiosenna Narada Turystów Pieszych w Prochowicach (28.01.2012);
Ogólnopolski Zlot Przodowników Turystyki Pieszej we Włocławku (13-16.09.2012);
Ogólnopolski Wysokokwalifikowany Rajd Pieszy z zakończeniem w Ostrorogu (Oddział Szamotuły);
Dolnośląski Zlot PTP.
Jak więc widać ustalenia dotyczyły naszych tradycyjnych imprez organizowanych już
dziesiątki lat. Dlatego kolejni działacze podejmujący się ich przeprowadzenia mają na kim się
wzorować. Zresztą zwyczajem jest uczestnictwo ich we wcześniejszej imprezie by mogli podejrzeć to
i owo. Dlatego tym razem laskę zlotową przekazano działaczom z Prochowic, w których spotkamy się
na następnej naradzie.
W niedzielę rano nastąpiła niewielka zmiana na stanowisku oprowadzającego nas
przewodnika. Koleżankę Kingę Gordon - Sieradzką pracującą w dniu wczorajszym zastąpiła Ela
Stępnik. Dzisiaj zostaliśmy spieszeni i wyruszyliśmy na zwiedzanie Lubania. Aby udowodnić, że
Lubań w dawnych czasach znajdował się na drodze wielkich wydarzeń historycznych, pokazała nam
tablice informujące o pobycie tutaj zarówno Cara Rosji Aleksandra I, jak i Cesarza Francuzów
Napoleona. Oczywiście kwaterowali oni tutaj w różnych miesiącach jednak tego samego roku czyli
1813. Niestety budynek ratusza musieliśmy sobie darować z powodu przeciągnięcia się prac
remontowych. Obejrzeli my tylko zewn trzne portale, ale za ś ę to jakie. Podziwialiśmy nowe
zabudowania wokół wieży kramarskiej. Koleżanka Ela pokazała nam ciekawostkę pomijaną podczas
indywidualnego spaceru po Lubaniu. Na jednym z domów znajduje się niepozorna tablica z napisem:
Tu było "Siódme Niebo" teatr. Niby nic takiego ale to właśnie w tym miejscu w roku 1945 działał teatr
literacko - artystyczny. Prowadził go Włodzimierz Borucki a gościnnie występowała Tola
Mańkiewiczówna. Oczywiście widzieliśmy Dom pod Okrętem, który ocalał podczas wielkiego pożaru
w 1760 roku kiedy to ogień strawił 334 domy. W budynku tym przez pewien czas mieściło się
muzeum. Niestety już podczas wojny zbiory zaczęły ginąć, a w okresie powojennym zaprzepaszczono
możliwość jego odtworzenia. Przechodząc kolo Domu Solnego pełniącego w swojej historii także
funkcje więzienne większość zaciekawiła się niepozornie wyglądającym zabytkiem techniki jakim
jest znajdujący się tam stary dystrybutor do paliwa.
Kolejnym naszym celem była Placówka Straży Granicznej w Lubaniu, a właściwie Ośrodek
Szkoleń Specjalistycznych, jeden z trzech w kraju. To właśnie tutaj szkoleni są funkcjonariusze
zasilający szeregi Straży Granicznej. W utworzonej Sali Tradycji zgromadzono wszystko co dotyczy
historii tej formacji, zmieniającej przecież nie tylko swoją nazwę ale także podlegającej coraz to
innym resortom. Możemy być zaskoczeni oglądając znajdujące się tu zbiory. Niektóre eksponaty są
nieoczekiwane. Bo czy nie zdziwi się ktoś kto np. nagle zobaczy tablicę graniczną stojącą kiedyś pod
jego domem? Ja wypatrzyłem tutaj zdjęcie załogi strażnicy Orle z 1960 roku. Po ośrodku oprowadzali
nas porucznik Beata Czarniecka-Serafin oraz pułkownik Zbigniew Ostrowski. Mogliśmy się
przekonać jak ciężko jest ukończyć tutaj szkolenie z wynikiem pozytywnym. Bo szkolenie takie
obejmuje zarówno wiedzę z przepisów prawnych jak i dobre wyniki w sztukach walki, strzelaniu, czy
kontaktach z ludźmi. Trzeba mieć niezłą kondycję by przejść wszystkie testy. Abyśmy jednak nie byli
pesymistami pułkownik Ostrowski wykonał przewrót i pokazał, że on także ma dobrą formę. Jak na
prawdziwego żołnierza przystało przed fikołkiem odłożył na bok czapkę z orzełkiem. Niestety ze
względu na to, że była niedziela, a więc dzień wolny od pracy, nie mogliśmy zobaczyć w akcji
szkolone tutaj psy. One także miały święto. Za to mieliśmy wyjątkową okazję by zobaczyć strzelnicę
spełniającą wszelkie normy. Oczywiście nie postrzelaliśmy sobie. Cywilom jest to zakazane.
Trzeba przyznać, że organizatorzy sprawili nam tą wizytą sporą niespodziankę. Samemu raczej trudno
byłoby tu zajrzeć. Jednak gdy dotarliśmy do Baszty Brackiej by zobaczyć jakie widoki rozpościerają
się z niej, zostaliśmy ponownie mile zaskoczeni. Tym razem członkowie Stowarzyszenia Miłośników
Górnych Łużyc przygotowali dla nas pokaz musztry dawnej straży miejskiej. Po sformowaniu szyku
przeszli oni uliczkami Lubania pod słup dystansowy by tam pokazać jak wyglądała musztra straży
miejskiej w wiekach XVII i XV. Najbardziej podobało się wszystkim oczywiście strzelanie z
muszkietów. Mimo długiego czasu potrzebnego na nabicie broni prochem huk wywołany strzałem, a
co za tym idzie przelot stada spłoszonych gołębi, warty był oczekiwania. Po takich atrakcjach nie
stanowiło już dla nas żadnych problemów by pokonać 122 stopnie wdrapując się na basztę. Co
ciekawe, dociekliwi liczyli schody schodząc na dół i co się wówczas okazało. Ano, że jest ich tyle
samo. Ciekawe!
Pogoda wciąż nas dopieszczała dlatego udaliśmy się na Kamienną Górę. Ten niezwykły park
jest prawdziwą perełką. To właśnie tutaj zbudowano w 1824 roku Dom Górski pełniący rolę gospody.
Uczyniono to za pieniądze zebrane podczas specjalnej akcji. Wykonano wówczas także tarasy
widokowe. A w latach późniejszych urządzono aleje, pobudowano schody. Powstała muszla
koncertowa i wieża widokowa (zburzona pod koniec wojny). Nad prawidłowym wykorzystaniem
wzgórza dbało powołane Towarzystwo Upiększania Kamiennej Góry. Dodatkowego uroku temu
miejscu nadają kamienne słupy w wyrobisku nieczynnego już kamieniołomu bazaltu. To właśnie tutaj
spotkaliśmy się z pracownikiem Urzędu Miasta panem Tomaszem Bernackim. Opowiedział on nam
wiele ciekawych rzeczy, wspomniał o planach sztolni jakie ostatnio znaleziono. Niebawem będą
prowadzone prace nad ich odszukaniem. Kto wie może Lubań wzbogaci się o kolejną atrakcję. Pan
Tomasz zaciekawił nas informacją o testowaniu przez Niemców na tych terenach broni
elektromagnetycznej. Niezwykła była też informacja o przetapianiu w dawnych czasach bazaltu by
wykorzystać jego płynną postać do formowania np. kostek brukowych. Dzisiaj, ze względu na cenę
energii elektrycznej, metoda ta jest całkowicie zarzucona.
Nagromadzenie atrakcji jakie były naszym udziałem spowodowało już lekkie zmęczenie
dlatego z radością udaliśmy się na umówione spotkanie w Domu Generalnym Zgromadzenia Sióstr
w. Marii Magdaleny od Pokuty. Nie wiedzieli my co nas tam spotka. My ś ś śleliśmy, że po prostu sobie
odsapniemy. Jednak wkrótce okazało się, że wizyta ta była jedną z ciekawszych. Nie mówię tutaj
oczywiście o wspaniałym przyjęciu, z tą małą różnicą, że zamiast uczynić to chlebem i solą,
poczęstowano nas własnymi wypiekami i kawą. Siostry pieką przepyszny sernik. Wszyscy się nim
zachwycali, aż dziw bierze, że nikt nie prosił o przepis.
Na początku obejrzeliśmy film przybliżający nam Zgromadzenie. Dowiedzieliśmy się skąd
siostry zostały tutaj sprowadzone. Okazuje się, że klasztor lubański za kilka lat będzie obchodzić
swoje 700-lecie istnienia. Pani Bożena Adamczyk-Pogorzelec uzupełniła pozyskane informacje o
przedstawienie nam roli jaką siostry magdalenki pełnią dla miasta Lubań jak i samych Łużyc. Bo jest
to jedyny zakon żeński jaki przetrwał u nas do dnia dzisiejszego. Siostry złożyły wniosek o
przywrócenie dla Lubania patronki w postaci św. Magdaleny. Okazuje się bowiem, że istnieje
wzmianka z roku 1501, iż św. Maria Magdalena wymieniana jest jako patronka miasta. Dziewczęta z
Ogniska Muzycznego uraczyły nas pięknym występem ukazując, że można, jak to określiły, na chwałę
Pana, tańczyć i śpiewać.
Siostra Przełożona podczas nieobecności Matki Generalnej oprowadziła nas po klasztorze.
Pokazała nam kaplicę Najświętszego Serca Pana Jezusa, w której siostry modlą się. W kaplicy
znajdują się relikwie św. Jadwigi Śląskiej oraz św. Marii Magdaleny. Tutaj też prowadzona jest
adoracja świętego sakramentu, z tym że jest tak zorganizowana, iż w różnych zakonach żeńskich
odbywa się w innym dniu i ogólnie wychodzi, iż jest ona prowadzona nieustannie przez cały rok
codziennie. Obecnie, to znaczy od czasów powojennych siostry przeszły z klauzury do życia
codziennego i muszą zmagać się z troskami i przeciwnościami tego życia. Kiedyś tymi sprawami
zajmowali się księża oddelegowani jako łącznicy sióstr ze światem zewnętrznym. Z tego jednak co
widzieliśmy wygląda, że siostry bardzo trzeźwo stąpają po dzisiejszym świecie. I nie chodzi tutaj o
rozwój zakonu, choćby o tworzenie nowych misji poza granicami kraju. Chodzi mi o ich działalność
w ramach prowadzonego Ogniska Wychowawczego dla Dziewcząt. Pracują one tutaj nad
dziewczętami potrzebującymi czyjejś pomocy, a którym nie są w stanie pomóc już ani rodzina ani
przyjaciele. Oczywiście nie zawsze siostry odnoszą pełny sukces ale w bardzo wielu wypadkach
oddane pod ich opiekę dzieci mogą mówić o zawdzięczaniu im powrotu do normalnego życia. I myślę
to jest największy wkład jaki magdalenki wnoszą w naszą społeczność. A prawda jest taka, że my
zwykli mieszkańcy tych terenów, przejeżdżając codziennie obok klasztoru nie mamy często zielonego
pojęcia czym zajmują się zgromadzone w nim siostry. Teraz już wiemy. I wiemy, że ich praca jest
niezwykle potrzebna ale i wymagająca od nich całkowitego oddania i poświecenia się założonemu
celowi. Dlatego życzymy im by trwały w swoim powołaniu przez kolejne wieki.
W zasadzie po takiej wizycie nie było już sensu szukać więcej atrakcji dlatego dobrze się
złożyło, że na tym zakończyliśmy nasz Zlot. Na pewno za rok organizatorzy kolejnego będą mieli
ciężkie zadanie by ich impreza zapadła tak głęboko w pamięci uczestników jak ta.
A jeśli już mówimy o pamięci to wspomnę, że wielu kolegów odwiedziło w trakcie trwania
imprezy oraz po niej, przebywającego w szpitalu Ludwika Anioła, któremu już niebawem będziemy
śpiewać 200 lat. Tego w każdym razie mu życzymy.
Opracowanie: Krzysztof Tęcza.
Linki ze zdjęciami:
Galeria zdjęć Komandora Zlotu
informacja prasowa
|
|